niedziela, 17 marca 2013

Rozdział pierwszy.

- Nie wracaj jeszcze, proszę. - musnęłam jego szorstki zarost opuszkami palców, które następnie przesunęłam na usta.
- Będę przy Tobie ile zechcesz. - złapał moją dłoń w swoją przybliżając ją do swojej klatki piersiowej. - Poczuj jak bije. - patrzył na mnie swoimi dużymi, czekoladowymi oczami.
Były ośniemielające, hipnotyzujące.. Uwielbiałam w nie patrzeć. Ponownie uniosłam rękę, by palcami podotykać jego kasztanowych włosów, policzków, ust.. Chciałam żeby ta chwila zatrzymała się na zawsze, by zawsze mogło tak być.
- Jeanette, kocham Cię. - powiedział, patrząc mi prosto w oczy. - Pozwól.. - mruknął, uśmiechając się uroczo. Z delikatością przysunął moją brodę, do swojej, popatrzył mi jeszcze w oczy, wciąż wesoło i pocałował mnie. Było pięknie, cudownie. Czułam się tak niebiańsko, byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Lubiłam miewać te "motylki" w brzuchu towarzyszące pięknym pocałunkom, które oferował mi Mike.
- Ja Ciebie też. - odpowiedziałam, gdy już się otrząsnęłam po przepięknych sekundach mojego życia. - Niewyobrażalnie mocno. - dodałam przekonująco, otulając go czułym uściskiem. Odsunęłam głowę od jego klatki piersiowej i uniosłam ją w górę, on ponownie spojrzał na mnie swym cudownym wzrokiem i delikatnie pocałował mnie w czoło. Stanęliśmy tak, jakbyśmy mieli iść w drogę. Trzymaliśmy swoje ręce mocno, gdy on zaczął opuszczać moją dłoń powoli i jednocześnie pomachał drugą na pożegnanie. Szedł przez chwilę tyłem, schodząc właśnie z chodnika, by móc jeszcze na mnie popatrzeć. Spuściłam lekko głowę, uśmiechając się lekko. Onieśmielał mnie.
Nagle, spojrzał w się w lewo i na jego twarzy pojawiło się przerażanie. Wtedy nadjechał samochód, zamarłam. Pojazd uderzył w niego, po czym Mike odleciał na kilkanaście metrów w tył. Rozbrzmiał się przedtem przeraźliwy pisk opon, który był początkiem alarmu w moim życiu. Serce prawie stanęło. Zaczęłam krzyczeć i biec w jego stronę.
- Co Pan do cholery zrobił?! - krzyczałam do zupełnie bezradnego kierowcy. - Niech Pan dzwoni po karetkę! - rozkazałam szybko.
- Mike, kochanie.. - powiedziałam czule, uraniając łzy.
Leżałam nad ukochaną osobą. To się stało tak szybko, tak nagle.. Był cały, ale jego głowę otaczała plama krwi. Był nieprzytomny. To był taki straszny widok. Płakałam.
- Jadą. - mruknął rozdenerwowany, starszy mężczyzna, ubrany w szary t-shirt i czarne spodnie.
- Jak Pan mógł.. - zaczęłam mówić pod nosem. - On jest dla mnie taki drogi. - dotknęłam jego dłoń.
- Przepraszam. - spojrzał na mnie, zielonymi oczami z wielkim żalem.
Chwilę potem, karetka była już na miejscu. Otoczyli go, odpychając mnie lekko. Wtedy się nim zajęli. Wzięli go na nosze, a potem wjechał na nich, wraz z sanitariuszami do karetki.
- Mogę z Wami jechać? - zapytałam, spoglądając kątem oka na Mike'a. - Proszę. - dodałam, teraz zaś, patrząc się na sanitariuszy.
- Dobrze. - mruknął jeden z nich, po czym wsiadłam do wozu i odjechaliśmy.
W czasie drogi, ciągle obserwowałam Mike'a. Usłyszałam dźwięk syreny samochodu policyjnego, który jechał w stronę Sagerly Street, na której mieszkałam.


Ciąg dalszy nastąpi.